wtorek, 29 lipca 2014

Szczęśliwy powrót

Dnia Pańskiego 27 lipca, w niedzielę, grupa Radośnie Zakręconych wróciła do Polski, do Warszawy, do miejsca, z którego wyruszyła - parafii przy ulicy Ostródzkiej. Po godzinie ósmej rano, w kilku minutowych odstępach, spowodowanych różnymi drogowymi okolicznościami, nasze samochodziki zaczęły się powoli wtaczać na ekskluzywny parking przykościelny ;-)
Ciężko było uwierzyć, że "to już", koniec, ot tak. Trzy tygodnie spędzone razem, przeżyte wspólnie emocje z całej dostępnej palety - od tych najlepszych i najwznioślejszych do tych cięższych i nerwowych - a więc trochę się ze sobą zżyliśmy. Zatem, co oczywiste, pojawiły się łzy :-)
Przejechaliśmy przez Polskę, Słowację, Austrię, Słowenię i Włochy. Modliliśmy się u o. Pio. Nawiedziliśmy Gargano - sanktuarium świętego Michała Archanioła, Peruggię i Asyż - bazyliki świętych Franciszka i Klary, a jeszcze po drodze, sanktuarium w Loreto. Nie sposób wyrazić słowami radości z pobytu i opisać doznań przeżytych w tak ważnych i pięknych miejscach. Każde jest wyjątkowe i, z tego co udało mi się ustalić, każdy z nas, pielgrzymów, szczególnie upodobał sobie inne miejsce, to które poruszyło go najbardziej :-)
Za chwilę zacznie się czas podziękowań. Będziemy chcieli podziękować wszystkim, bez których nasza pielgrzymka nie mogłaby się odbyć, a więc sponsorom, ludziom dobrej woli, patronom... ale to za chwilę. 
Dzisiaj niech wystarczy to skromne podsumowanie. Chcemy jeszcze pochwalić się kilkoma dobrymi zdjęciami autorstwa Kuby i Andrzeja. Więcej zdjęć, klasycznie, na FB
Do zobaczenia!



Przyjechali pierwsi... Od lewej: Arek, Kuba, Ania, Patryk, Janek, Kuba i Jola. Reszta pielgrzymów w tym momencie jeszcze mocno i głośno sapała podjeżdżając pod skromny, 25-kilometrowy podjazd, do San Giovanni Rotondo...


... a zatem wielka radość "zwycięzców" jest uzasadniona ;-)


Samotny pielgrzym... jeszcze nie wiedział, że już za chwilę rozpocznie wspinaczkę... Pan Bóg ukrywa perły głęboko. San Giovanni Rotondo ukryte jest gdzieś w widocznym w tle masywie.


Andrzej czuł moc!


A to my w Isola del Gran Sasso, czyli zeszłorocznym celu pielgrzymki.

czwartek, 24 lipca 2014

Nareszcie jesteśmy :-)

Po tak długim okresie milczenia to po prostu nie wiadomo od czego zacząć... Po prostu nie trafiamy w tym roku z dostępem do internetu. Ostatnie dwa noclegi spędzaliśmy na campingach nad samym morzem, do którego dostęp w tych rejonach był mocno ograniczony i wybitnie górski stąd wszelakie fale internetowej sieci nie docierały tak chętnie, jak tego wymagały nasze komputery. Przepraszamy! Cieszy zaś, mimo wszystko, że tak licznie z różnych źródeł docierały do nas narzekania fanów/duchowych pielgrzymów/rodzin/innych :-) jakobyśmy opuścili się ze zdawania obfitujących w sofistyczne sztuczki relacji... i taka jest prawda, opuściliśmy się, ale być może to się już więcej nie powtórzy :-)
22 lipca szczęśliwie i bardzo radośnie dojechaliśmy do San Giovanni Rotondo. Podjazd - kosmiczny. Tzn, tylko dla tak zaawansowanych rowerzystów jak np. skromny twórca tego bloga - szczerze: ledwo wtoczyłem się na górę :-) Najlepszy był ten moment trasy, w którym przez moment jechaliśmy z górki... ale i tak każdy musiał ostro pedałować ponieważ wiał taki wiatr, że rowery odmawiały posłuszeństwa... nie było żadnych wymówek - musieliśmy "wziąć to na klatę" (terminologia młodzieżowa) i potraktować jako zasłużoną karę na nasze grzechy ;-) w każdym bądź razie, po ponad 25 kilometrowym podjeździe, osiągnęliśmy cel. Radość była wielka. Spacerowaliśmy po San Giovanni jeszcze tego samego dnia... zaraz po przyjeździe odpaliliśmy prysznice i po sprawieniu, że pachnęliśmy lepiej niż salon Sephory, udaliśmy się na Mszę dziękczynną. Jak co drugi dzień, wysłuchaliśmy wybitnego kazania :-) a po Mszy poszliśmy do Ojca Pio... Piękna nowa bazylika, bogato zdobiona i tłum pielgrzymów z całego świata. Zmówiliśmy różaniec. Mamy nadzieję, że intencje zostaną wysłuchane, że ojciec Pio mocno wstawi się za nami. Było mnóstwo wzruszeń i radości. 
Mamy kilka zdjęć, z czasem dodamy kolejne i postaramy się napisać trochę więcej a także podziękować wszystkim, dzięki którym udało nam się zdziałać tak wiele!
Do zobaczenia!


Msza gdzieś w trasie, jeszcze na 2 dni przed San Giovanni


Odpoczynek ostatniego dnia... zaraz ostatnia prosta


Zdjęcie zrobione podczas różańca przy krypcie ojca Pio


Ojciec Daniel szykuje się do odmówienia "10" różańca w języku polskim


Piękna i radośnie zakręcona grupa w całej okazałości :-)


Padre Pio

niedziela, 20 lipca 2014

Ojcze Pio, nadjeżdżamy!

Kolejny camping – brak internetu. Przygoda na trasie (opiszę ją za chwilę) – brak możliwości napisania… i tak na przemian. Ale, jak to bywa, po kolei... Kiedy piszę te słowa jest godzina 17:06. Jesteśmy na campingu w miejscowości Ortona. W zasadzie grupa pielgrzymów jest jeszcze w trasie, jakieś 40 minut od nas, czyli pewnie ok. 12-15 km… Nasz obóz już powoli kończy się rozkładać – Rafał z Jarkiem rozładowali busa, Dorota kręci się przy garnkach – powstaje zupa pomidorowa. Dorota, z przydomkiem „miss foto”, doradza Dorocie, z przydomkiem „Pani Michałowa” co to jeszcze należałoby do tej zupy wrzucić… Jest dość spokojna, żeby nie napisać sielska atmosfera. Za 9 minut zaczną powstawać kanapki dla pielgrzymów, którzy mają pojawić się już za chwilę, tak aby mogli zaspokoić pierwszy głód. Ot, taki spokojny, pielgrzymkowy wieczór. Aha, żeby nie zapomnieć, to bardzo ważne! Camping jest nad samym Adriatykiem, dość wysoko, stromo, trzeba ostro zejść, aby dostać się na plażę, ale z pewnością tam dotrzemy J Morska woda chyba zastąpi dziś wiele prysznicy, ponieważ nie ma ich zbyt dużo…

            Dobrze, to taki background (z angielska). To co istotniejsze przedstawia się tak: chyba mogę napisać, że jesteśmy już troszkę zmęczeni. W licznych rozmowach pojawiają się jeszcze dość nieliczne, ale już dające się usłyszeć, wątki o powrocie do domu. Z drugiej strony to chyba normalne… wszak wczoraj, w sobotę, minęło już 2 tygodnie odkąd wyruszyliśmy… Aby niejako wyjść naprzeciw temu, nazwijmy to, rozluźnieniu, od kilku dni, nawet pomimo wielkiego niekiedy zmęczenia, spotykamy się wieczorami na różańcu. Poza tym, że oczywiście modlimy się w drodze, ale chcieliśmy, aby właśnie takie wspólne zakończenie dnia pomagało zasypiać z Bogiem jak również w utrzymaniu pewnej dyscypliny. Ona też jest bardzo ważna…      
             Ostatni dzień, dzień odpoczynku, spędziliśmy w pięknym miejscu. Było to sanktuarium w Loreto, w którym znajdują się relikwie z domu świętej Rodziny z Nazaretu oraz figura Matki Bożej Loretańskiej. Mogliśmy zwiedzić sanktuarium, podziwiać jego piękno, pomodlić się - mieliśmy oczywiście Mszę Świętą. To wielka radość modlić się w tak pięknym i ważnym miejscu. Poza tym, jak na dzień odpoczynku przystało, nie zabrakło i kaweczki, i obiadku i lodzików :-) wiadomo, dzień odpoczynku na pielgrzymce wolny jest od typowych pielgrzymkowych umartwień ;-)
              Z Loreto wyjechaliśmy do Isola del Gran Sasso, czyli zeszłorocznego celu naszego pielgrzymowania. Przyjemnie było oglądać te piękne widoki, znane z poprzedniej pielgrzymki oraz jechać znaną już drogą... w takiej sytuacji jedzie się szybciej, potwierdzi te słowa każdy kierowca :-) Nasza pielęgniarka i przyjaciółka i, bez mała, główna pielgrzymka (czy to jest żeńki odpowiednik słowa "pielgrzym"?) Alina tak dobrze i luzacko czuła się na znanej już trasie, że dla rozrywki postanowiła wykonać na drodze kilka akrobacji... Pomógł jej w tym pewien Włoch, przechodzień, który ni stąd ni z owąd wyskoczył na drodze w miejscu, w którym nijak pasów nie było widać. Szkoda, wielka szkoda. Musieliśmy pojechać do szpitala żeby zszyli Alinie rozcięcie i choć najedliśmy się trochę strachu, to jednak niezmiennie jesteśmy radośni dlatego, że na prawdę cieszymy się, że nie stało się nikomu nic poważnego. A zatem, polecamy w tym czasie zwłaszcza Alinę waszym modlitwom! Dzięki! Aha, ale na prawdę, aby nikt z Was się nie martwił drodzy czytelnicy! Forma Ali jest tak fenomenalna, że już dzisiaj z pełną mocą i zaangażowaniem udzielała Jarkowi i licznie zgromadzonej młodzieży lekcji życia pt. "pierzemy brudy w misce". Może tylko dodam, że Jarek był mocno zafascynowany tym, jak wiele czynników wpływa na udane pranie: "kolorowe osobno", "to jest bawełna", "trzeba wypłukać" - niesamowite, nikt nigdy mi o tym nie mówił ;-) Nie muszę chyba dodawać, że w dniu dzisiejszym musieliśmy powstrzymywać Alinę siłą przed zajęciem miejsca na rowerze - ta kobieta nie wie co to odpoczynek ;-) Ta sytuacja jest tą wspomnianą na początku, która nie pozwoliła wcześniej opisać naszych wyczynów na blogu. Spędziliśmy tak dużo czasu w szpitalu, że już nie byliśmy w stanie tego dnia nic stworzyć na blogu :-)
           Idziemy już spać, dziś za nami spokojny dzień. Powoli zbliżamy się do końca rowerowania. Zmęczenie rośnie więc zmniejszamy dzienną dawkę kilometrów. Dziś przejechaliśmy około stu, a jutro planujemy około 80. Stąd może nawet uda się pospać trochę dłużej - czyli do ósmej :-) 


              


środa, 16 lipca 2014

Italy!

Moi drodzy! Działalność na blogu haniebnie stanęła. Jest nam niezmiernie przykro z tego powodu, ale dziś jest pierwszy nocleg od dłuższego czasu, na którym mamy możliwość skorzystać z internetu, a skoro tak to od razu do Was piszemy. Jesteśmy gdzieś w okolicach Rimini w klasztorze ojców Pasjonistów. Tak, nie ma co ukrywać - nocleg po znajomości. Przejeżdżaliśmy dziś wzdłuż wybrzeża, które kusiło nas, aby któregoś razu zorganizować osobną pielgrzymkę, której celem byłyby mijane plaże, ale mimo to, nieugięcie, parliśmy do przodu! W morzu mogliśmy wykąpać się wczoraj - nocowaliśmy na campingu tuż przy plaży. Nie mogliśmy więc przegapić takiej okazji :-) Poza tym, z jednej strony bardzo się cieszymy, że zjechaliśmy z gór, w których co raz częściej zdarzało się, że pół grupy rowerowało a drugie pół, podjeżdżało samochodem :-) ale z drugiej strony, rozpoczęła się jazda po Włoszech, która do zbytnio rozrywkowej nie należy... Ot, cały czas płasko, bez zakrętów, bo to tylko "kreska" wzdłuż wybrzeża itd. A zatem, jak widać hasła "zawsze coś", albo "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" zyskują pełną aktualność. 
Cóż więcej? Słońce - temperatura powyżej 30 stopni. Dlatego staramy się przejechać jak najwięcej z rana, po to, aby w największy upał móc sobie spokojnie posiedzieć w cieniu. W trasie odmawiamy różaniec, dziś mieliśmy Mszę w środku dnia, a jutro zaczynamy Eucharystią z samego rana i jedziemy przed siebie - do Loreto. A tam dzień odpoczynku. Wszyscy jesteśmy zdrowi, choć trochę zmęczeni :-) Wypatrujemy z niecierpliwością tego dnia odpoczynku, gdyż bardzo się nam przyda!
Z całego serca dziękujemy za modlitwę w naszej intencji.

sobota, 12 lipca 2014

Już w Słowenii

Czas mija bardzo szybko, ale poza tym, że zmieniamy kraje pobytu to jednak niewiele u nas zmian. Czyli powraca stara fraza: "wszyscy żyjemy" :-)
A tak bardziej poważnie... ostatnie dwie noce spędziliśmy w miejscowości Oberwart, w Austrii. Mieliśmy tam dzień odpoczynku. Spaliśmy w szkole. Na plus na pewno trzeba policzyć fakt, że odpoczynek w ogóle był, ale na minus (i to dość potężny), że ktoś zapomniał zbudować w szkole prysznice. Także spotkał nas po przyjeździe ogromny zonk. Każdy kto kiedykolwiek był na pielgrzymce wie, że pielgrzym obejdzie się niemalże bez każdej rzeczy, ale to właśnie wspomniany prysznic jest tą najbardziej upragnioną :-)
Ale, ale, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wczoraj z rana mieliśmy spotkanie z burmistrzem miasta. Kto wie, może stan pielgrzymów i atmosfera pielgrzymki, którą, mamy nadzieję, POCZUŁ, sprawi, że dobudują w szkole prysznice :-) Tak czy siak, pan burmistrz był dla nas bardzo miły i życzliwy. Dał nam nawet małe podarunki więc, drogie rodziny, prezenty już "kupione" ;-)
Poza tym, sam Oberwart to miasto bez większej historii więc po drobnym spacerku, kawce i lodach zajęliśmy się nieustającą integracją i naprawianiem/usprawnianiem rowerów. W tym ostatnim prym wiedzie główna trenerka-kilerka rowerowa i znawczyni sprzętu: Ewcia, która raz-dwa potrafi zrobić wszystko z każdym rowerem oraz grupa młodzieżowych kolarzy, którzy aż palą się, aby coś tam dłubać, poprawiać, zmieniać i tak dalej. Nie muszę dodawać, że tacy spece jak np. ja, tylko cieszą się z takiego obrotu sprawy. Mówię bowiem: "słuchajcie, coś tu nie gra" a ekipa od razu przystępuje do akcji i rower chodzi lepiej niż fabryka przewidziała :-) Od tej strony jesteśmy zabezpieczeni i bardzo szczęśliwi :-)
Wieczorem mieliśmy Mszę św. Patronem wczorajszego dnia, świętym, który danego dnia jest dla nas wzorem i punktem odniesienia była św. Agata. Nie wiem czy pisałem o tym wcześniej, ale każdego dnia pielgrzymki inny święty "jedzie" z nami. Dziś np był to Dominik Savio. Ojciec Daniel opowiedział w homilii krótkie fragmenty z jego życia a później w ciągu dnia o obecności danego świętego, w tym wypadku Dominika, przypominają nam jego dwa portrety przyczepione do szyb naszych samochodów. Także działamy! Pielgrzymujemy i uczymy się od świętych.  Zdaje się, że jutro naszą patronką będzie św. Albertyna Berkenbrock. Niezbyt znana święta, albo, żeby rzec brutalnie i szczerze: w ogóle nie znana, ale my poznamy ją jutro a czytelników niniejszego bloga odsyłamy do niezawodnego wujka google :-)
I powoli kończąc: Dziś za nami piękny dzień. Przy pięknej pogodzie, słońcu i nie za wysokiej temperaturze przejechaliśmy kawałek Słowenii i jesteśmy w Ptuj, gdzie śpimy w hostelu. Właściciel przybytku, gdy dowiedział się, że jutro jedziemy do Ljubljany zaczął się śmiać... zatem, albo na prawdę jest tak hardcorowo, albo on po prostu nie jeździ na rowerze i nie wie co to znaczy górki za Andrychowem i ekipa Radośnie Zakręconych :-) 
Zobaczymy, myślę, że damy radę. Modlimy się za was każdego dnia i prosimy o modlitwę. 
ps. Nie wiemy jak będzie z netem w następne dni, ale w miarę możliwości newsy od nas będą się pojawiały. Pozdrawiamy wszystkich!

PS.2. AHA, ZDJĘCIA SĄ NA FACEBOOK'U: Radośnie zakręceni na fejsie!

środa, 9 lipca 2014

Dni 3, 4 i 5

Ależ się działo! Internetu nie starczy, aby to wszystko opisać... Może najpierw najważniejsze. Otóż, żyjemy i mamy się dobrze. Ponadto, dziś mamy najlepsze warunki noclegowe ze wszystkich dni jakie przed nami i za nami! Śpimy w miejscowości Marianka, w XIII wiecznym klasztorze, ale czuję, że ciut wyremontowanym... łazienki w pokojach, telewizory w co drugim i pyyyyszne jedzonko - tak to ja mogę pielgrzymować. No, ale dobrze, że to tylko jeden nocleg tak wyglądał, gdyż w przeciwnym razie musielibyśmy zmienić nazwę "pielgrzymka" na "rajd wypoczynkowy".
W poniedziałek jechaliśmy bardzo elegancko. Zwinnie i powabnie. Przez Kraków przeprowadziła nas policja, za co jesteśmy panom i paniom w mundurach bardzo wdzięczni, gdyż sami musielibyśmy jechać chyba z godzinę dłużej, a tak, światła nie światła, ulica nie ulica a my do boju - zawsze przed siebie. Wielkie dzięki! Poza wielkim i gorącym słońcem już nic nie utkwiło mocno w mojej pamięci... aż do wieczora :-) Jak widać na zdjęciach i filmiku na fb - przy dojeździe do Milówki czekał na nas zespół góralski, mieliśmy nagraną miłą knajpkę a do tego udało się jeszcze małe spotkanie z jednym z braci Golców :-) Bardzo żeśmy tego wieczora chwalili Pana swoją radością! 
Troszkę niewesoły był początek czwartku gdyż już na dzień dobry zaatakowały nas, może nie wysokie, ale dość strome podjazdy. W wielkim upale, wyglądający jak po najlepszym solarium, powolutku toczyliśmy się na szczyty kolejnych górek. Trzeba przyznać, że nasza granica ze Słowacją to wyjątkowo radosne miejsce - co tam się nie działo. Nawet pan Henryk postanowił spaść z roweru, żeby tym, którzy zrobili to przed nim nie było smutno (a dodam, że takich osób było już kilka, ofkors personalia ukrywam)... Ach, coś mi się przypomniało! W zasadzie, to liczy się do opisu poniedziałku - wiecie, za Andrychowem jest taka jedna górka, że gdybyście chcieli szybko i sprawnie przejechać rowerem... to nie jedźcie tą drogą! Prywatnie mogę napisać tyle, że było na prawdę ciężko - więcej słów - zbędne. Wracając do sprawy: popołudnie na Słowacji okazało się średnio gościnne. Otóż, po skromnej przerwie obiadowej lunęło tak, że... hej! I tu ciekawa obserwacja: kiedy tak już kolejna trudna rzecz goni poprzednią, w jakiś dziwny sposób granice wytrzymałości po kolei upadają i dochodzi się do miejsca gdzie już ich nie ma :-) Były góry, był przeciwny wiatr, śmigające TIRy a na koniec deszcz - i wtedy jechało się najlepiej - bo już nie było miejsca na przejmowanie się zmartwieniami. 
I w końcu dzień dzisiejszy. Od samego rana deszcz. Poszliśmy na Mszę o 7:30, a po niej od razu przestało padać i już przez cały ani kropli! A zatem, wielka ulga. Dzisiaj nie było jakichś wielkich gór albo strasznych odległości, ale tak ogólnie ci, którzy byli w tamtym roku twierdzą zgodnie, że warunki są cięższe niż w poprzednim roku. Całość trasy jest ciut trudniejsza. Już w Polsce, jak pisałem wcześniej, spotkały nas wysokie podjazdy... Dziś natomiast "najlepszy" był wiatr, który przez cały dzień wiał, a jakże, w przeciwnym kierunku, tak, że w efekcie jechało się na prawdę ciężko. Już mniej niż połowa pielgrzymów ma na koncie pełną trasę. Liczni są ci, którzy cierpią różne dolegliwości i zmuszeni są podjeżdżać samochodem. Nawet ojciec Daniel złapał jakieś przeziębienie czy inne zmęczenie i teraz leży tu obok mnie i przyjmuje kroplówkę, tak żeby mógł chociaż kilka kilometrów jutro przejechać :-) Dlatego będę kończył, tym bardziej, że w naszym komfortowym pokoju, Argentyna gra z Holandią więc na prawdę nie mogę się skupić :-) 

Pozdrawiamy wszystkich czytelników.

Niezmiennie prosimy o modlitwę za nas i w intencjach pielgrzymki!

Ps. Zdjęcia na fb :-)
 www.facebook.com/radosniezakreceni

niedziela, 6 lipca 2014

Dzień 2

Witajcie! Sytuacja bez zmian w tym względzie, że wszyscy żyjemy. Wyciągnięte zostały również wnioski z wczorajszych przygód i dzisiaj już nikt się nie wywrócił. No, ale nic, nie traćmy nadziei - jeszcze wiele dni przed nami i wszystko jest możliwe.
Zaczęliśmy dzień Mszą Świętą o godzinie 7 rano. Nasi gospodarze z Rozwad modlili się razem z nami, stawili się licznie i ogólnie potwierdzili swoją najwyższą klasę... a śniadanie! Ho, ho... Na koniec stwierdziliśmy, że nawet gdybyśmy kiedyś w przyszłości jechali gdzieś z Warszawy na północ to i tak zajedziemy do Rozwad, w których zostaliśmy przyjęcie na prawdę po królewsku! 
Co dalej? Pierwsza guma złapana już kilkaset metrów po starcie. Szczęśliwcem tym razem został Jarek - czyli ja. Tym razem zdemaskowałem poszkodowanego, gdyż wierzę, że moi bliscy, czytający te słowa, nie zamartwią się zbytnio, jak również, że wyciągną pożądany wniosek - iż mianowicie, skoro piszę teraz wieczorem notkę na blogu, to znaczy, że przeżyłem :-)
Co do jazdy dzisiaj, to było całkiem dobrze. Jesteśmy już na prawdę solidnie opaleni. Temperatura i słońce to największe niedogodności, ale to chyba i tak lepsze niż jechać w deszczu... liczniki niektórych z nas pokazywały dziś na trasie nawet 38 stopni... także gorąco!
Teraz jesteśmy w miasteczku Proszowice, gdzie śpimy w szkole. Dojechaliśmy późno, więc zaraz cisza nocna i spać. Nie mamy też dziś wieczorem wspólnych modlitw, dlatego, że jutro też zapowiada się ciężki dzień, więc koniecznie musimy się wyspać - modlitwy prywatnie :-)
A żeby się modlić - siłę powinniśmy mieć. Przyjaciele o. Daniela z parafii na Ostródzkiej przyjechali dziś na nocleg i przywieźli nam dużo jedzonka. Pierwszorzędne kotlety :-P

Modlimy się za wszystkich dobrodziejów, dzięki którym nasze pielgrzymowanie jest tak komfortowe i w ogóle możliwe. Prosimy o waszą modlitwę.

Do jutra!

Z Bogiem!

sobota, 5 lipca 2014

Dzień 1

Spokojnie, spokojnie! Na samym początku uspokajamy, gdyż licznik odwiedzin naszego bloga przepalił się już dwa razy z powodu nadmiaru tychże odwiedzin, a zatem, jak sądzimy, wasze zainteresowanie tym co u nas jest spore... ale, wracając do tematu: uspokajamy dlatego, że wszystko jest dobrze! Żyjemy! Wszyscy! Słońce pali jak szalone, większość z nas ma już "koszulki" z opalenizny. A nawet ci, którzy jechali w tamtym roku mówią, że po dzisiejszym pierwszym dniu są bardziej "spaleni" niż po całej zeszłorocznej trasie... a i jutro podobno ma grzać słoneczko... a więc misja kryptonim "sahara" :-) 

Zaczęliśmy ostro, pierwsza guma jeszcze przed Rondem Starzyńskiego. Później jeszcze kilka przygód i małych stłuczek a nawet ktoś się wywrócił! Super, bo rok temu nikt się nie przewrócił - a zatem się rozwijamy :-) Hmm, zastanawiam się czy czarny humor przypadnie czytelnikom do gustu, jeśli nie, to już nie będę pisał o złych rzeczach, które nam się przydarzają :-) czekam więc na opinie.

Aha, co oczywiste, proszę nie liczyć na to, że będę rzucał imionami. Czyli np: że ojciec Daniel miał dzisiaj stłuczkę (czołową) z TIR-em, albo że np Bartek, Kamila czy Ewa potrąciły drzewo... nic z tego! Gruntownie przemyślałem dziś tę sprawę i stwierdziłem, że lepiej będzie jeśli wszyscy czytelnicy będą denerwować się po równo rozmyślając o kim mowa, niż żeby wyłącznie bliscy zainteresowanych tracili nerwy...
(Oj, poważnie się zastanawiam, czy nie stracę posady prowadzącego bloga)

A na koniec, trochę bardziej serio. Jesteśmy w miejscowości Rozwady. Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Miejscowe niewiasty różnego wieku przygotowały taki obiad, że nie jestem przekonany czy byłoby nas stać na rachunek za takie samo jedzenie w dobrej restauracji :-) a nawet ciasteczko było... i Pan Wójt przyjechał - bardzo dziękujemy. Wszyscy zjedli, część już śpi, część jeszcze się kręci i mruczy pod nosem, ale na prawdę wszyscy mają się dobrze! 

I tradycyjnie, fotki z dzisiejszego dnia + drobna zmiana, mianowicie: WIĘCEJ ZDJĘĆ DOSTĘPNYCH JEST NA FEJSBUKU. LINK DO NASZEJ STRONY NA FB:

                               www.facebook.com/radosniezakreceni

PRZEPRASZAM, ŻADNYCH ZDJĘĆ NIE BĘDZIE DZIŚ NA BLOGU. ZBYT DŁUGO SIĘ WCZYTUJĄ A TRZEBA IŚĆ SPAĆ, JUTRO KOLEJNY DZIEŃ PIELGRZYMKI. ZAPRASZAMY NA FEJSBUKA - TAM ZDJĘCIA JUŻ UDAŁO SIĘ ZAŁADOWAĆ.

Do jutra!

Z Bogiem!




piątek, 4 lipca 2014

Kilka kolejnych newsów

Dzień dobry wszystkim! 

Z samego rana dzielimy się kilkoma newsami. Oto one:

  • Jutro wyrusza pielgrzymka. Jeśli jedziesz jako pielgrzym - nie spóźnij się i, w ogóle, przyjdź, ok? ;-) Jeśli chcesz nas pożegnać - Msza jest o godzinie 7:00, później ostatnie pożegnania, pierwsze fotki i startujemy.

    Jeśli chcesz nas pożegnać i odprowadzić (może "odwieźć" to lepsze słowo?), to jest możliwość, abyśmy przejechali się razem do katedry warszawko - praskiej. Od ul. Ostródzkiej do katedry jest około 10 kilometrów - zapraszamy chętnych. Przy katedrze krótka modlitwa i ruszamy, każdy w swoją stronę :-)
  • W tym roku będziemy również prężnie działać na fejsbuku. Technologia blogowa różnie współpracowała do tej pory z naszą technologią dodawania zdjęć, dlatego obszerne foto relacje z każdego dnia (o ile ofkors złapiemy gdzieś internet na noclegu) będą dostępne na fejsbuku. Zapraszamy już dzisiaj do lajkowania naszej strony.
                       www.facebook.com/radosniezakreceni
  • trzecia sprawa to kilka zdjęć z wczorajszej przejażdżki Radośnie Zakręconych:
    przepraszam za słabą jakość zdjęć, ale to, jak zawsze, wina o. Daniela. Otóż, zdjęcia były robione jego telefonem, a przecież wiadomo, że zakonnicy nie potrafią robić dobrych zdjęć i mają słabe telefony :-) Ojcze, dobrze, że jesteś - jest na kogo zrzucić winę :-)




Ps. postaramy się, aby nasze relacje na blogu i fejsie były zgodne z rzeczywistością, a więc prawdziwe :-)


środa, 2 lipca 2014

Ważne ogłoszenie

Kochani pielgrzymi i wszyscy zainteresowani, w piątek od godziny 16 do 18 będziemy pakować rzeczy do samochodu. W sobotę rano nie będzie na to wystarczająco dużo czasu a ponadto, chcemy uniknąć niepotrzebnego bałaganu zaraz przed sobotnią Mszą Świętą. Wiadomo, że w dzień wyjazdu musi być trochę zamieszania, ale może chociaż zamieszania związanego z bagażami uda się uniknąć :-)

Piątek, 04 lipca, godzina 16 - 18. 


PAKOWANIE BAGAŻY DO SAMOCHODU

Nie spóźnij się, chyba, że chcesz podróżować w ten sposób:


wtorek, 1 lipca 2014

Korespondencji ciąg dalszy

Chociaż tytuł posta zapowiada kolejny list, to jednak na początek mała refleksja: ależ ten czas leci! Jak widać, jest to naprawdę mała refleksja. I przy okazji, żadne odkrycie. Ot tak, przeglądając bloga cofnąłem się do postów, które odliczając dni do pielgrzymki wskazywały, że jeszcze ponad miesiąc czasu... a tu już, zupełnie niezauważenie, nie wiadomo kiedy... raptem 4 dni! Czy wy też tak macie, czy tylko mi czas tak szybko płynie? ;-)

Okej, przechodzimy do rzeczy. Jest list. Ważny i piękny. Patronatem i wsparciem modlitewnym towarzyszy nam ks. abp Henryk Hoser SAC, biskup warszawsko - praski, nasz biskup. Ksiądz Arcybiskup towarzyszył nam w poprzednim roku, jest z nami i w tym. W takim razie, posiadając takie wsparcie, nie wątpimy o sukcesie naszej pielgrzymki. Z całego serca dziękujemy Księdzu za objęcie patronatem naszego przedsięwzięcia i obiecujemy modlitwę w trasie oraz u Ojca Pio!

Zapraszam do zapoznania się z listem. Znajduje się poniżej, kliknięcie powiększa ;-)



Ps. Przypominamy i zapraszamy na czwartkową przejażdżkę z o. Danielem! (patrz: poprzedni post)