środa, 9 lipca 2014

Dni 3, 4 i 5

Ależ się działo! Internetu nie starczy, aby to wszystko opisać... Może najpierw najważniejsze. Otóż, żyjemy i mamy się dobrze. Ponadto, dziś mamy najlepsze warunki noclegowe ze wszystkich dni jakie przed nami i za nami! Śpimy w miejscowości Marianka, w XIII wiecznym klasztorze, ale czuję, że ciut wyremontowanym... łazienki w pokojach, telewizory w co drugim i pyyyyszne jedzonko - tak to ja mogę pielgrzymować. No, ale dobrze, że to tylko jeden nocleg tak wyglądał, gdyż w przeciwnym razie musielibyśmy zmienić nazwę "pielgrzymka" na "rajd wypoczynkowy".
W poniedziałek jechaliśmy bardzo elegancko. Zwinnie i powabnie. Przez Kraków przeprowadziła nas policja, za co jesteśmy panom i paniom w mundurach bardzo wdzięczni, gdyż sami musielibyśmy jechać chyba z godzinę dłużej, a tak, światła nie światła, ulica nie ulica a my do boju - zawsze przed siebie. Wielkie dzięki! Poza wielkim i gorącym słońcem już nic nie utkwiło mocno w mojej pamięci... aż do wieczora :-) Jak widać na zdjęciach i filmiku na fb - przy dojeździe do Milówki czekał na nas zespół góralski, mieliśmy nagraną miłą knajpkę a do tego udało się jeszcze małe spotkanie z jednym z braci Golców :-) Bardzo żeśmy tego wieczora chwalili Pana swoją radością! 
Troszkę niewesoły był początek czwartku gdyż już na dzień dobry zaatakowały nas, może nie wysokie, ale dość strome podjazdy. W wielkim upale, wyglądający jak po najlepszym solarium, powolutku toczyliśmy się na szczyty kolejnych górek. Trzeba przyznać, że nasza granica ze Słowacją to wyjątkowo radosne miejsce - co tam się nie działo. Nawet pan Henryk postanowił spaść z roweru, żeby tym, którzy zrobili to przed nim nie było smutno (a dodam, że takich osób było już kilka, ofkors personalia ukrywam)... Ach, coś mi się przypomniało! W zasadzie, to liczy się do opisu poniedziałku - wiecie, za Andrychowem jest taka jedna górka, że gdybyście chcieli szybko i sprawnie przejechać rowerem... to nie jedźcie tą drogą! Prywatnie mogę napisać tyle, że było na prawdę ciężko - więcej słów - zbędne. Wracając do sprawy: popołudnie na Słowacji okazało się średnio gościnne. Otóż, po skromnej przerwie obiadowej lunęło tak, że... hej! I tu ciekawa obserwacja: kiedy tak już kolejna trudna rzecz goni poprzednią, w jakiś dziwny sposób granice wytrzymałości po kolei upadają i dochodzi się do miejsca gdzie już ich nie ma :-) Były góry, był przeciwny wiatr, śmigające TIRy a na koniec deszcz - i wtedy jechało się najlepiej - bo już nie było miejsca na przejmowanie się zmartwieniami. 
I w końcu dzień dzisiejszy. Od samego rana deszcz. Poszliśmy na Mszę o 7:30, a po niej od razu przestało padać i już przez cały ani kropli! A zatem, wielka ulga. Dzisiaj nie było jakichś wielkich gór albo strasznych odległości, ale tak ogólnie ci, którzy byli w tamtym roku twierdzą zgodnie, że warunki są cięższe niż w poprzednim roku. Całość trasy jest ciut trudniejsza. Już w Polsce, jak pisałem wcześniej, spotkały nas wysokie podjazdy... Dziś natomiast "najlepszy" był wiatr, który przez cały dzień wiał, a jakże, w przeciwnym kierunku, tak, że w efekcie jechało się na prawdę ciężko. Już mniej niż połowa pielgrzymów ma na koncie pełną trasę. Liczni są ci, którzy cierpią różne dolegliwości i zmuszeni są podjeżdżać samochodem. Nawet ojciec Daniel złapał jakieś przeziębienie czy inne zmęczenie i teraz leży tu obok mnie i przyjmuje kroplówkę, tak żeby mógł chociaż kilka kilometrów jutro przejechać :-) Dlatego będę kończył, tym bardziej, że w naszym komfortowym pokoju, Argentyna gra z Holandią więc na prawdę nie mogę się skupić :-) 

Pozdrawiamy wszystkich czytelników.

Niezmiennie prosimy o modlitwę za nas i w intencjach pielgrzymki!

Ps. Zdjęcia na fb :-)
 www.facebook.com/radosniezakreceni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz