Miałem zacząć od czegoś innego, ale teraz to nie sposób…
Kochani, bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze, maile i inne oznaki
sympatii oraz pamięci. Dzisiaj, przed naszym wieczornym różańcem, przeczytałem
wszystkim pielgrzymom Wasze komentarze i, możecie mi wierzyć, podniosło nas to
na duchu. A zatem, jeszcze raz wielkie dzięki!
Skoro jesteśmy w klimacie podziękowań to należą się one
jeszcze Państwu Matusznim za rzecz z kategorii „mistrzostwo świata”, której
dzisiaj dokonali. O czym mowa? Otóż ci fantastyczni ludzie przyjechali z Warszawy do Jastrzębia Zdroju i przywieźli nam… obiad ;-) Zlokalizowałbym
skonsumowane już danie gdzieś między gulaszem, beauf strogonov’em i potrawką,
ale mniejsza o nomenklaturę. Grunt, że było to coś bardzo pysznego i pożywnego!
Mało tego, p. Matuszni zostawili nam również małe co nieco na dzień
jutrzejszy, czyli szansa na to iż zamieścimy relację również z dnia
jutrzejszego znacząco wzrosła ;-)
Co się zaś tyczy dzisiejszej trasy, to naprawdę przyjemnie
się rozczarowaliśmy. Albo nabieramy pewnej wprawy i wytrzymałości, albo
straszyli nas dla żartu. Owszem, było na trasie kilka stromizm, które w
rowerowo – duchowym slangu otrzymały od Zbyszka pseudonim „ściany płaczu”, ale każdemu spokojnie udało się pokonać każdą wysokość. A jak przyjemnie się zjeżdżało!
Kilka razy mieliśmy możliwość naprawdę zdrowo rozpędzić się z górki, nawet
ponad 50 km pomimo nieraz ostrych zakrętów, i tylko jedna rzecz mąciła radość z
jazdy bez pedałowania: każdy dobrze wiedział, że skoro teraz zjeżdżamy, to
tylko po to, aby za chwilę znowu się wspinać. Ale ad rem. Najważniejsze: od
samego rana niebo było zachmurzone! Ogromna ulga! Nawet nie wiedziałem, że to
tak zmieni postać rzeczy… W tak "odsłonecznionym" klimacie jechało się szybko i
raźnie, i nawet żeśmy się nie obejrzeli jak staliśmy w Piekarach Śląskich przed
bazyliką NMP na Aniele Pańskim. Później już tylko 2 godzinki jazdy i w Orzeszu
urządziliśmy sobie przerwę obiadową, którą tym razem zakończyliśmy Koronką do
Bożego Miłosierdzia. Najciekawiej jednak było na trasie pomiędzy Piekarami a
Orzeszem. Przejechanie Śląskich miast to rzecz nie lada… kto tu był, ten wie co
mam na myśli. Tu wzniesienie, tam spadek. Tu tramwaj, tu autobus. Stan dróg –
lepiej nie wspominać. Złapaliśmy nawet pierwszą przebitą oponę. A na każdej
kamienicy napisy sławiące inny klub piłkarski, naprawdę można się w tym pogubić
J
A na koniec deser: tak żeśmy się pogubili i pokręcili w
Jastrzębiu Zdroju, że zamiast przejechać zaplanowane 120 km przejechaliśmy
ponad 130. Także liczniki pokazują już 414 przejechanych kilometrów. Prywatnie mam
nadzieję, że taka sytuacja już się nie powtórzy, gdyż wolę oszczędzać siły na
Alpy, które podobno bardziej przypominają „ścianę płaczu” niż przejechane
dzisiaj bytomskie wzniesienia ;-)
Jako drugi deser proponujemy kilka zdjęć:
Przygotowanie do Mszy św.
Tak wyglądamy w trybie bojowym jeszcze przed startem.
Walka z małą "ścianą płaczu" trwa.
Momentami trasa wygląda naprawdę bajkowo.
Padre in action.
Kolejny dobry człowiek zlitował się nad nami i użyczył trochę wody oraz miejsca. Chwała Panu.
Hihihi
Jastrzębie Zdrój. Przed kościołem, obok którego nocujemy. Z prawej Ksiądz Gospodarz.
Trzymamy fason.
Trzeba łapać odpoczynek kiedy tylko jest to możliwe ;-)
Z ogromna przyjemnoscia czytamy co wieczor wpisy z relacji Waszej pielgrzymki ( i troche naszej, bo lapiemy sie ze kilka razy w ciagu dnia zastanawiamy jak daleko Nasi dojechali, czy upal daje sie we znaki, czy dojechali juz na postoj, czy spotkali zyczliwych ludzi...) zdjecia sa najlepszym dowodem ze macie sie dobrze i dajecie rade.
OdpowiedzUsuńNORa