Oto
trzeci dzień jazdy przez Austrię minął. Chwilę temu zmówiliśmy
tajemnicę różańca w intencji naszych duchowych pielgrzymów a
teraz o. Daniel, Andrzej, Mikołaj i miejscowy Proboszcz grają w
piłkarzyki, ja zaś siedzę spokojnie i piszę relację z dzisiejszego dnia (w
tym momencie ciszę przerywa krzyk Andrzeja: „yeeees!!!”, który
jak się domyślam strzelił gola). Fajnie, że nastroje dopisują.
Mszę
św. dzisiejszej uroczystości mieliśmy rano, jeszcze w Mariazell.
Łączymy się duchowo z Polską, gdzie nabożeństwo i pamięć
Maryi jest cały czas wyjątkowo silna. Modliliśmy się pamiętając
o wszystkich pielgrzymach, którzy w tych dniach wędrowali w
pielgrzymkach. Również nasi bliscy byli w tym gronie. Wielu moich
przyjaciół chodzi w pielgrzymkach, a także mama Karola
pielgrzymowała na Jasną Górę, stąd było nam jakoś tak „blisko”
do polskich pielgrzymów. Przeżyliśmy dziś również pewien
eksperyment duchowy. Otóż każdy z nas wybrał sobie inną osobę
spośród naszej skromnej grupy, za którą dzisiaj ofiarowywał w
sposób szczególny swoje trudy. Samo to, że mogłem w ten sposób
myśleć o jednym z nas dało mi bardzo dużo duchowej radości i
materiału do przemyśleń… Oby tak dalej.
Co
zaś się tyczy samej dzisiejszej jazdy, to nie różniła się ona
znacznie od wczorajszej. Kilka „śmiercionośnych” podjazdów,
kilka super szybkich zjazdów i dość solidna dawka kilometrów.
Ledwie wyjechaliśmy z Mariazell, a już mieliśmy przyjemny zjazd z
górki z prędkością ponad 60 km/h, ale już za chwilkę
wspinaliśmy się po wzniesieniu o nachyleniu 12% ze średnią
prędkością 8 km/h.
Ogólnie średnia szybkość w ciągu dnia wyniosła ok. 22 km/h,
więc jest naprawdę dobrze. Po tym wspomnianym przed chwilką
podjeździe nastąpiła najprzyjemniejsza chwila dnia… przez ponad
20 km praktycznie nie musieliśmy pedałować, non-stop zjazd, nieraz
bardzo gwałtowny tak, że wyszaleliśmy się za wszystkie czasy. Ale
to nie koniec. Prezentów tego dnia było więcej. Jak zobaczycie na
jednym ze zdjęć, o. Daniel dał zgodę na sen podczas postojów,
zjedliśmy lody w McDonaldzie (oczywiście McDrive) a także,
ponieważ jesteśmy już coraz bardziej zmęczeni, Oliwia zaczęła
karmić nas na postojach.
Jednak największy prezent tego dnia czekał na nas na noclegu, a nie
spodziewał się tego nikt. Miejscowy Proboszcz i dwie miłe
parafianki przygotowali dla nas na kolację pizzę, sałatkę,
duuuuużo zimnego picia, a nawet ciasteczko na deser. I jak tu nie
lubić pielgrzymek?
Jutro
czeka nas ostatni pełny dzień pielgrzymowania przez Austrię i nie
ukrywam, że myśl o tym wywołuje w nas raczej pozytywne odczucia.
Pojutrze zaś wjeżdżamy do Włoch, gdzie również czeka nas jeden
dzień odpoczynku. Wszyscy już z niecierpliwością wyglądamy tego
dnia i stąd również płynie motywacja do przejechania jutrzejszej
trasy: „jeszcze tylko jutro, pojutrze i odpoczynek” – myślą
sobie pielgrzymi. I niech tak będzie.
Ps.
1. (Ogłoszenie prywatne: Mamo, w Austrii w Alpach naprawdę są
ścieżki rowerowe. Są one nawet lepszej jakości niż drogi –
widzisz, nie kłamałem)
Ps.
2. Coraz więcej osób zastanawia się czy jest to blog pielgrzymkowy
czy kulinarny, i słusznie, sam jeszcze do końca nie zdecydowałem. Przecież w trakcie takich wysiłków trzeba dużo jeść…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz