Mógłbym napisać „drugi dzień za nami”, ale chyba bliżej
prawdy będę, jeśli napiszę „przeżyliśmy drugi dzień”. Uspokajam jednocześnie
wszystkich czytelników spokrewnionych z innymi uczestnikami pielgrzymki niż
piszący te słowa – to po prostu ja czuję się nie najlepiej, ale reszta
pielgrzymów naprawdę znakomicie daje sobie radę J
Dzień dzisiejszy upłynął pod znakiem dominacji na szosie
Arka, który jakby w ogóle się nie
męczył, jechał zawsze „w czubie” i swobodnie przyśpieszał, co dla o. Daniela i
mnie było w dniu dzisiejszym niemalże niemożliwe. Drugą sprawą zasługującą na
odnotowanie jest postawa naszego
suportu, który sprawia, że po każdym zmęczeniu wracają nam siły do życia. O co
chodzi? Kiedy tylko dojeżdżamy do postoju ONI już tam są. Są i czekają! A w raz
z nimi woda, słodycze, kabanosy, arbuz, bułeczki, napoje izotoniczne… no,
normalnie wszystko! (brzmi to mało pątniczo, wiem). Z całą powagą muszę
napisać, że przejechanie tylu kilometrów w takiej temperaturze byłoby
niemożliwe bez tak cudownego wsparcia… Dobrze, że z nami są! Oliwia, Ala i Przemo - wielkie dzięki dla Was!
Co dalej? Pewna prawidłowość stała się już stałą chyba
towarzyszką naszej drogi. Otóż, ruszamy z rana pełni sił i uśmiechu, aby
szczęśliwie i szybko dojechać do przerwy obiadowej zlokalizowanej gdzieś w
okolicach godziny 12 – 13. Kiedy zaś ruszamy inny nieodłączny towarzysz podróży
– upalne słońce – jest w pełni swojej działalności. I trzeba powiedzieć, że po
południu jechało się naprawdę bardzo ciężko. Chyba wynagrodzeniem całego tego
trudu było to, co spotkało nas za Radomskiem. Otóż, jechaliśmy przez 20 km
drogą, która ciągnęła się przez las w taki sposób, że słońce nie docierało do
nas przez korony drzew. Dało nam to wielką ulgę… Z Radomska do Częstochowy jest
tylko 38 kilometrów, które zgrabnie przebyliśmy już bez palącego słońca nad
głowami.
Na koniec: obawiamy się trochę jutrzejszego dnia. Udało mi się dzisiaj podsłuchać trochę o.
Daniela i Oliwię podczas prywatnej rozmowy. Zdania w stylu: „jutrzejszy dzień
da wam w kość” albo „jak przeżyjecie jutro, to już będzie z górki” nie napawają
optymizmem. Ponadto, jedna z sióstr zakonnych, z którą dziś rozmawialiśmy
otwarcie stwierdziła: „nie dacie rady”. Cóż zatem mam począć? No, niby wiem
gdzie w Częstochowie jest dworzec PKP, ale jakoś tak głupio podjeżdżać
pociągiem. Chyba po prostu spróbujemy…
Do jutra!
Ps. Cały czas nie mogę wgrać zdjęć, ponieważ internet działa nam bardzo słabo. Jeśli uda się nam gdzieś na trasie złapać stałe łącze to nadrobimy zaległości. Z Bogiem.
Dziekujemy za dość obszerna relacje życzymy dużo zdrowia i wytrwałosci i opacznosci Bożej na dalsza droge.Grażyna Baraniak
OdpowiedzUsuńJesteśmy przekonani że w Pielgrzymkę wyruszyła zdeterminowana grupa ludzi, którzy nie poddadzą się na przekór swoim słabościom oraz temu co mówią inni, nawet siostra zakonna :) Maratończyk przebiega 42 kilometry w niecałe 3 godziny, więc co to dla Was 1700 km w 17 dni :)
OdpowiedzUsuńJesteśmy myślami z Wami i czekamy na kolejne relacje z Waszej wyprawy. Z Bogiem
NORa
Kochana drużyno,
OdpowiedzUsuńKtórzy we łzach sieją,
żąć będą w radości.
Ps 126, 5
Krzysztof
Dacie radę!
OdpowiedzUsuńa pustynia...na pewno jest łaską! :)
+
Jarku! Specjalnie mrugam dla Ciebie oczami na jutro! ;) Pozdrawiam! Parzyszek
OdpowiedzUsuńKarolajn! u r GREJT! ;-)
OdpowiedzUsuń