czwartek, 8 sierpnia 2013

Sahara

Mógłbym napisać „drugi dzień za nami”, ale chyba bliżej prawdy będę, jeśli napiszę „przeżyliśmy drugi dzień”. Uspokajam jednocześnie wszystkich czytelników spokrewnionych z innymi uczestnikami pielgrzymki niż piszący te słowa – to po prostu ja czuję się nie najlepiej, ale reszta pielgrzymów naprawdę znakomicie daje sobie radę J
Dzień dzisiejszy upłynął pod znakiem dominacji na szosie Arka, który jakby  w ogóle się nie męczył, jechał zawsze „w czubie” i swobodnie przyśpieszał, co dla o. Daniela i mnie było w dniu dzisiejszym niemalże niemożliwe. Drugą sprawą zasługującą na odnotowanie  jest postawa naszego suportu, który sprawia, że po każdym zmęczeniu wracają nam siły do życia. O co chodzi? Kiedy tylko dojeżdżamy do postoju ONI już tam są. Są i czekają! A w raz z nimi woda, słodycze, kabanosy, arbuz, bułeczki, napoje izotoniczne… no, normalnie wszystko! (brzmi to mało pątniczo, wiem). Z całą powagą muszę napisać, że przejechanie tylu kilometrów w takiej temperaturze byłoby niemożliwe bez tak cudownego wsparcia… Dobrze, że z nami są! Oliwia, Ala i Przemo - wielkie dzięki dla Was!
Co dalej? Pewna prawidłowość stała się już stałą chyba towarzyszką naszej drogi. Otóż, ruszamy z rana pełni sił i uśmiechu, aby szczęśliwie i szybko dojechać do przerwy obiadowej zlokalizowanej gdzieś w okolicach godziny 12 – 13. Kiedy zaś ruszamy inny nieodłączny towarzysz podróży – upalne słońce – jest w pełni swojej działalności. I trzeba powiedzieć, że po południu jechało się naprawdę bardzo ciężko. Chyba wynagrodzeniem całego tego trudu było to, co spotkało nas za Radomskiem. Otóż, jechaliśmy przez 20 km drogą, która ciągnęła się przez las w taki sposób, że słońce nie docierało do nas przez korony drzew. Dało nam to wielką ulgę… Z Radomska do Częstochowy jest tylko 38 kilometrów, które zgrabnie przebyliśmy już bez palącego słońca nad głowami.
Na koniec: obawiamy się trochę jutrzejszego dnia. Udało mi się dzisiaj podsłuchać trochę o. Daniela i Oliwię podczas prywatnej rozmowy. Zdania w stylu: „jutrzejszy dzień da wam w kość” albo „jak przeżyjecie jutro, to już będzie z górki” nie napawają optymizmem. Ponadto, jedna z sióstr zakonnych, z którą dziś rozmawialiśmy otwarcie stwierdziła: „nie dacie rady”. Cóż zatem mam począć? No, niby wiem gdzie w Częstochowie jest dworzec PKP, ale jakoś tak głupio podjeżdżać pociągiem. Chyba po prostu spróbujemy…

Do jutra!

Ps. Cały czas nie mogę wgrać zdjęć, ponieważ internet działa nam bardzo słabo. Jeśli uda się nam gdzieś na trasie złapać stałe łącze to nadrobimy zaległości. Z Bogiem.

6 komentarzy:

  1. Dziekujemy za dość obszerna relacje życzymy dużo zdrowia i wytrwałosci i opacznosci Bożej na dalsza droge.Grażyna Baraniak

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteśmy przekonani że w Pielgrzymkę wyruszyła zdeterminowana grupa ludzi, którzy nie poddadzą się na przekór swoim słabościom oraz temu co mówią inni, nawet siostra zakonna :) Maratończyk przebiega 42 kilometry w niecałe 3 godziny, więc co to dla Was 1700 km w 17 dni :)
    Jesteśmy myślami z Wami i czekamy na kolejne relacje z Waszej wyprawy. Z Bogiem
    NORa

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana drużyno,

    Którzy we łzach sieją,
    żąć będą w radości.
    Ps 126, 5

    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń
  4. Dacie radę!
    a pustynia...na pewno jest łaską! :)
    +

    OdpowiedzUsuń
  5. Jarku! Specjalnie mrugam dla Ciebie oczami na jutro! ;) Pozdrawiam! Parzyszek

    OdpowiedzUsuń